Dieta. Straszne, złowieszcze słowo. Jakie skojarzenia nasuwa słowo "dieta"? Same nieprzyjemne. Głodówka, liczenie kalorii, wyrzeczenia. Życie z kartką w ręku, długopisem za uchem i wagą pod pachą. Koszmar. To ja już wolę być gruba.... Nie, żartuję. Nie wolę.
"Dieta cud". Brzmi lepiej, nie? Ileż tego się namnożyło! Dieta kopenhaska, Dieta Dukana, Dieta niskotłuszczowa, wysokotłuszczowa, jedz połowę, dieta kapuściana, dieta paryskich modelek, Dieta chałwowa, jabłkowa. Dieta 1000 kcal, Dieta 1500 kcal, Dieta, trzydniowa, czterodniowa, tygodniowa. Dieta Raz, Dwa, Trzy, Baba Jaga Patrzy! :) Na każdy dzień roku inna dieta. (No, chyba, że to rok przestępny, to co z tym jednym dniem zrobić???). Dieta cud = jak schudnę, będzie cud. Bo te wszystkie diety to można włożyć w... No dobra, między bajki. Ja postanowiłam nie bawić się w żadne diety fundujące stres i myśli w stylu: "Dobra, jeszcze tylko 3 dni jedzenia samej sałaty / kapusty / jabłek / tynku ze ściany i będę mogła zjeść pączusia / pizzę / trzy tabliczki czekolady / hamburgera z fryteczkami i colą light (bo przecież linię trzeba trzymać)". Brawo. Efekt jo-jo jak znalazł. A przecież nie o to chodzi.
Odżywiałam się, co tu dużo gadać, fatalnie. Tu fryteczki, tam hamburger, tu czekoladka, ciasteczko. A w cycki jak nie szło, tak nie szło. Szło wszędzie indziej. Praca biurowa też nie pomagała. Bo jak człowiek siedzi 8 godzin przed komputerem, to najzwyczajniej w świecie zaczyna podjadać z nudów. To tak jak z tym zaglądaniem do lodówki w domu. "Nudzę się, zajrzę sobie". Zobaczycie, kiedyś lodówka się na Was zemści i będzie przyłazić i zaglądać Wam do pokoju co jakiś czas. :D O czym to ja... Ach, tak! Praca biurowa. Do napakowania się słodyczami nie trzeba szukać okazji. Same przychodzą. Ktoś odchodzi z pracy, ktoś przychodzi, ktoś ma urodziny / imieniny. Komuś urodziło się dziecko, ktoś wziął ślub / rozwód. Codziennie było co świętować.
Aż powiedziałam: "DOŚĆ TEGO!!!" i zmieniłam radykalnie, z dnia na dzień, swój sposób odżywiania. Bo zdrowa dieta, wróć! zdrowe odżywianie, to nie jest coś, co potrwa "ileśtam", a potem się skończy i będzie można wrócić do starych przyzwyczajeń. Nie, to tak nie działa. Trzeba zmienić swój sposób myślenia i cały styl życia. Czy było łatwo? Jasne, że nie! Najbardziej obawiałam się rozwodu ze słodyczami, a szczególnie z ukochaną czekoladą. Okazało się to łatwiejsze, niż się spodziewałam. Wystarczyło zrobić bardzo prostą rzecz: wyrównać posiłki. Ustalić konkretne godziny jedzenia, stałe przerwy i, na litość boską! nauczyć się odróżniać prawdziwy głód od głodu "nudzę się, zjem coś". I nagle... Stał się cud! Ochota na słodycze przeszła, jak ręką odjął. Takie to proste. Dodatkowo, trochę wiary w to, że tak naprawdę to ciacho / baton czy wieeeeelki kawał czekolady nie uczynią mnie szczęśliwą i sukces murowany. Czy było łatwo? Nie, jasne, że nie. Trzeba było zacząć myśleć, co się do
brzucha wrzuca. (Tak, mnie myślenie też czasem boli!). I, o zgrozo!
trzeba było zacząć gotować. I te pudełka, pudełeczka, pojemniki,
pojemniczki. Przysięgam, można to polubić. Ja polubiłam. Trzeba od siebie wymagać.
Jednak nic mnie tak nie śmieszy (albo nie wkurza, zależnie od nastroju), jak komentarze w stylu: "Tak schudłaś, pewnie nic nie jesz" / "Dziecko, ty w anoreksję popadniesz" / "Ale czy ty się dobrze odżywiasz?" Jem. Przysięgam, że jem. I to więcej, niż wcześniej. Jem. Bo, żeby chudnąć, trzeba jeść. Tylko patrzę na to, co jem. Więc anoreksja mi nie grozi. Za bardzo lubię jeść. :D Kieruję się żelazną zasadą, która mówi, że dieta to 70%, a trening pozostałe 30% sukcesu.
"Jesteś tym, co jesz". Hmm, to może ja zjem jakąś trenerkę fitness?! :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz