poniedziałek, 6 lipca 2015

"Jak ty to robisz, że ciągle to robisz?", czyli skąd się bierze motywacja?

"Nie mam motywacji" - to chyba najczęściej pojawiający się powód braku chęci do zdrowego odżywiania czy treningów. A właściwie ludzie lubią "brakiem motywacji" usprawiedliwiać niemal wszystko.Od sprzątania, przez szukanie pracy, na treningach właśnie kończąc. Skoro każdy tak zmaga się z brakiem motywacji, trzeba sobie zadać pytanie: skąd ta motywacja się bierze? Co (lub kto) motywuje mnie do działania?

Moje podejście do tego, czym jest motywacja i skąd ją czerpać, zmieniało się na przestrzeni lat. Kiedyś sądziłam, że zmobilizować i zmotywować mnie do pracy nad sobą może inna osoba. Trener, przyjaciółka, siostra, chłopak, mama, whatever. Ale, oczywiście, był haczyk. Polegał na tym, że owszem, oczywiście chciałam, baa, wymagałam wręcz motywacji ze strony otoczenia, pod warunkiem, że będzie to motywacja na zasadzie "pogłaszczę cię po główce, żeby, nie daj Boziu, nie zrobiło ci się przykro". Patrząc wstecz, na mnie sprzed, powiedzmy 7/8 laty, trudno się dziwić takiemu podejściu. Byłam tzw. "szarą myszką", zakompleksioną dziewczyną, która chowała się w skorupie jak żółwik (bynajmniej nie Franklin) i na wszelką krytykę, nawet konstruktywną, reagowała płaczem lub... obrażeniem się. Zawsze było mnie "za dużo". Ale nigdy nie pozwalałam nikomu powiedzieć czegokolwiek na ten temat. Co tu dużo gadać, nie było ze mną łatwo.

 Lata mijały i moje podejście uległo radykalnej zmianie. Stałam się bardziej pewna siebie (było to przed rozpoczęciem mojego obecnego stylu życia) i nabrałam przekonania, że motywacja płynie z wnętrza nas samych. Że choćby się waliło i paliło, choćby skały srały, a nasi znajomi, rodzina i przyjaciele stawali na rzęsach i klaskali uszami, jeżeli motywacji nie ma w nas samych, to nikt i nic jej w nas nie obudzi. Niby logiczne. Sam jestem kowalem swojego losu, sam biorę się ze swoim życiem za bary, to i sam się motywuję.

Ale czy na pewno? W idealnym świecie tak. W idealnym świecie mogłabym powiedzieć z czystym sumieniem: "Tak, sama jestem sobie motywacją. Nie potrzebuję nikogo. Mój progres jest moją motywacją". Ale w idealnym świecie nie żyjemy. Owszem, zdjęcia takie jak poniżej, gdzie, myślę, że widać różnicę (zdjęcia zostały zrobione w odstępie 13 tygodni) działają jak porządny kop w tyłek,


to jednak w idealnym świecie nie żyjemy i każdemu z nas zdarza się "osłabienie motywacji", co ja wolę nazywać zwyczajnym lenistwem.

Ostatnio ktoś mądry powiedział mi coś na temat motywacji. Coś, co uznałam za warte przemyślenia, a później się z tym zgodziłam. Ten Ktoś powiedział mi, że owszem, motywacja jest w nas samych, ale musi ją obudzić jakiś impuls, bodziec, słowem: czynnik zewnętrzny. Cóż, tylko krowa zdania nie zmienia, a ja krową nie jestem (uff, kopytkami to by się ciężko pisało), więc zgodziłam się z opinią tego Ktosia. Zastanówmy się: mnie do rozpoczecia działań zmotywował mój wygląd. Bodziec wewnętrzny? Połowicznie. Bo nie popatrzyłam na siebie w lustro i nie stwierdziłam, że trzeba ruszyć  zadek (haha, "zadek" to ja mam teraz, wtedy miałam niezły kawał ZADA). To, co na mnie zadziałało, to było zdjęcie, które zobaczyłam i się przestraszyłam samej siebie. Więc zdecydowanie, był to, przynajmniej częściowo, bodziec zewnętrzny.

Gdzie ja szukam motywacji? Wszędzie. Sama jestem silnie zmotywowana, kiedy robię sobie zdjęcia i widze na nich różnicę, kiedy waga pokazuje kolejny kilogram na minus (tutaj minus jest na plus :D ), kiedy centymetry spadają, lub kiedy mieszczę się w kolejne ubranie "zostawię-te-spodnie-bo-do-nich-schudnę", to motywacja tylko wzrasta. Ale co robię poza tym? Mówię głośno o tym, że mam lenia. Bo wiem, że są wokół mnie osoby, które z przyjemnością tego lenia wykopią mi z głowy i pogonią mnie na siłownię. Poza tym, oglądam masę zdjęć tych fajnych lasek z siłowni i mówię sobie: "też będę miała taki brzuch / uda / łydki / ramiona". A jak już nic nie pomaga, to po prostu przypominam sobie, że są ludzie, którzy nie wierzą w mój sukces i to im trzeba utrzeć nosa i udowodnić, że mogą sobie mnie nie doceniać, a ja i tak osiągnę swój cel!

A moje motto? KIEDY CHCESZ SIĘ PODDAĆ, PAMIĘTAJ PO CO ZACZĄŁEŚ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz